niedziela, 11 maja 2014

Czego uczy nas Kryzys Ukraiński?

Kryzys na Ukrainie w ostatnich dniach znowu przybrał na sile, więc coraz częściej pada pytanie, co dalej się wydarzy, i dlaczego państwa zachodnie nie reagują z właściwą wydawałoby się siłą na zaistniałą sytuację.

Jeśli chodzi o przyszłość, raczej wolałbym się nie wypowiadać z bardzo prostej przyczyny – istnieje cały szereg możliwych scenariuszy, które mogą się wydarzyć. Od skrajnie optymistycznego, który zakłada, że Rosja ugnie się pod presją państw zachodnich i zwróci Ukrainie zagarnięte tereny (na to akurat chyba nikt nie liczy), aż po ten najbardziej pesymistyczny, który opiera się na założeniu, że Rosja będzie w najbliższych latach kawałek po kawałku rozbierać Ukrainę, a później zajmie się małymi państwami nadbałtyckimi (Estonią, Litwą i Łotwą), a może pójdzie jeszcze dalej, co zapewne przeistoczy się w wojnę w Europie Środkowo-Wschodniej, która i nas nie ominie. Która z tych opcji jest najbardziej prawdopodobna? Trudno to określić, ale jestem przekonany, że sztaby wojskowe wszystkich krajów zaangażowanych w tę sytuację (i kilku innych bacznie obserwujących rozwój wypadków na Ukrainie) ma przygotowane odpowiednie scenariusze działania na każdą z tych możliwości.

Choć snucie domysłów w takich sytuacjach jest niewątpliwie interesujące, o wiele ciekawsze z historycznego punktu widzenia jest pytanie o to, dlaczego kraje Europy Zachodniej nie reagują na kryzys ukraiński w bardziej konkretny sposób. Trzeba bowiem pamiętać, że historia to nie tylko bitwy i wojny, ale przede wszystkim struktura, która jest równie złożona jak złożone są zależności między poszczególnymi narodami i krajami. Wśród elementów składających się na historię należy zwracać także uwagę na kulturę, gospodarkę,ekonomię, stosunki międzynarodowe, wpływ przyrody na życie człowieka i dostępną technologię. To wszystko wpływa bowiem na to, jakie są podejmowane przez przywódców decyzje w różnych sprawach.

Kryzys ukraiński i stosunkowo niemrawa reakcja Europy Zachodniej na działania Rosji to bardzo klarowny przykład na to, że powiązania polityczne i ekonomiczne są bardzo często o wiele silniejszym motorem działań niż względy humanitarne czy zwykłe argumenty zdroworozsądkowe. Z punktu widzenia przeciętnego Kowalskiego może się wydawać, że skoro Półwysep Krymski został przekazany Ukrainie przez Rosję w sposób legalny, to jest to terytorium państwa ukraińskiego, podobnie jak obwody, w których prowadzone są fikcyjne referenda, w ramach których społeczeństwo lokalne ma zadecydować o oderwaniu tych obszarów od Ukrainy. A skoro tak, to żadne inne państwo nie ma prawa naruszać tych terytoriów (jak poprzez aneksję Krymu) ani inspirować żadnych działań, które mają na celu naruszenie integralności terytorialnej Ukrainy (jak to ma miejsce w Ługańsku i Doniecku).

Wydaje się być rzeczą oczywistą, że w takiej sytuacja opinia międzynarodowa powinna niezwłocznie zareagować poprzez natychmiastowe wprowadzenie szerokich sankcji ekonomicznych i politycznych, a nawet wysłać wojska w sporny rejon, by wspomóc armię ukraińską w obronie kraju, który de facto jest zagarniany przez Rosję, nawet jeśli groziłoby to wybuchem wojny. Taka decyzja wydaje się być podyktowana koniecznością, zwłaszcza po tymczasowym przetrzymywaniu obserwatorów OBWE przez separatystów, co można potraktować jako swoisty akt agresji przeciwko obywatelom państw, z których pochodzili.

Jednakże, sprawa jest o wiele bardziej skomplikowana niż to się może wydawać z punktu widzenia przeciętnego obywatela Polski czy jakiegokolwiek innego kraju w Europie Środkowej. Poza ograniczonymi sankcjami gospodarczymi, tylko Stany Zjednoczone zdecydowały się na przysłanie nielicznych oddziałów do Polski, a NATO wzmocniło służbę patrolową w regionie z wykorzystaniem samolotów Układu. To jednak tylko gesty, które póki co nie dają Rosji odczuć poważnych konsekwencji. Dlaczego tak się dzieje?

O takim a nie innym stosunku państw zachodnich do działań Rosji decydują przede wszystkim pieniądze. Przedsiębiorstwa niemieckie prowadzą olbrzymie inwestycje w Rosji. Wartość tych inwestycji sięga milionów euro. W ramach rozwoju swojej floty wojskowej, Rosja złożyła spore zamówienie w stoczniach francuskich. Naprawdę ostra reakcja tych państw na działania Rosji to ryzyko zerwania współpracy gospodarczej i utraty wielomilionowych kontraktów. Co prawda, również gospodarka rosyjska ucierpiałaby na tym bardzo mocno (może nawet bardziej niż pozostałych krajów europejskich), ale odbiłoby się to poważnie na gospodarce państw europejskich. Przywódcy tych krajów nie chcą ryzykować pojawienia się trudności ekonomicznych, ponieważ nie przysporzyłoby to im popularności we własnych krajach.

Mało kto chce również narażać się na skutki ewentualnej wojny, która może wybuchnąć w przypadku bezpośredniej ingerencji państw trzecich w kryzys na Ukrainie. To zawsze wiąże się z ofiarami zarówno wśród żołnierzy, jak i wśród ludności cywilnej, a ponadto prowadzi do zniszczeń w infrastrukturze, co znowuż ma bardzo zły wpływ na gospodarkę. Takie rozwiązanie stanowi więc ostateczność z punktu widzenia państw zachodnich, pomimo oczywistości tego, że Ukraina pozostawiona sama sobie nie poradzi sobie z kryzysem politycznym, za którym stoi Rosja.

Jaki wniosek dla historyka płynie z sytuacji na Ukrainie? Każda sytuacja ma swoje przyczyny, z których nie wszystkie są tak oczywiste, jak się to może wydawać. Osoba, która interesuje się historią czy wydarzeniami aktualnymi, musi zdawać sobie sprawę z tego, że im silniejsze są różnego rodzaju zależności między poszczególnymi krajami, tym bardziej skomplikowana jest analiza danej sytuacji. Zazwyczaj trzeba ją rozpatrywać w szerszej perspektywie, a nie koncentrować się na jednej czy dwóch przyczynach. To istotny element pracy nie tylko profesjonalnego historyka, ale i każdego amatora historii.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz