Kryzys na Ukrainie w ostatnich dniach
znowu przybrał na sile, więc coraz częściej pada pytanie, co
dalej się wydarzy, i dlaczego państwa zachodnie nie reagują z
właściwą wydawałoby się siłą na zaistniałą sytuację.
Jeśli chodzi o przyszłość, raczej
wolałbym się nie wypowiadać z bardzo prostej przyczyny –
istnieje cały szereg możliwych scenariuszy, które mogą się
wydarzyć. Od skrajnie optymistycznego, który zakłada, że Rosja
ugnie się pod presją państw zachodnich i zwróci Ukrainie
zagarnięte tereny (na to akurat chyba nikt nie liczy), aż po ten
najbardziej pesymistyczny, który opiera się na założeniu, że
Rosja będzie w najbliższych latach kawałek po kawałku rozbierać
Ukrainę, a później zajmie się małymi państwami nadbałtyckimi
(Estonią, Litwą i Łotwą), a może pójdzie jeszcze dalej, co
zapewne przeistoczy się w wojnę w Europie Środkowo-Wschodniej,
która i nas nie ominie. Która z tych opcji jest najbardziej
prawdopodobna? Trudno to określić, ale jestem przekonany, że
sztaby wojskowe wszystkich krajów zaangażowanych w tę sytuację (i
kilku innych bacznie obserwujących rozwój wypadków na Ukrainie) ma
przygotowane odpowiednie scenariusze działania na każdą z tych
możliwości.
Choć snucie domysłów w takich
sytuacjach jest niewątpliwie interesujące, o wiele ciekawsze z
historycznego punktu widzenia jest pytanie o to, dlaczego kraje
Europy Zachodniej nie reagują na kryzys ukraiński w bardziej
konkretny sposób. Trzeba bowiem pamiętać, że historia to nie
tylko bitwy i wojny, ale przede wszystkim struktura, która jest
równie złożona jak złożone są zależności między
poszczególnymi narodami i krajami. Wśród elementów składających
się na historię należy zwracać także uwagę na kulturę,
gospodarkę,ekonomię, stosunki międzynarodowe, wpływ przyrody na
życie człowieka i dostępną technologię. To wszystko wpływa
bowiem na to, jakie są podejmowane przez przywódców decyzje w
różnych sprawach.
Kryzys ukraiński i stosunkowo niemrawa
reakcja Europy Zachodniej na działania Rosji to bardzo klarowny
przykład na to, że powiązania polityczne i ekonomiczne są bardzo
często o wiele silniejszym motorem działań niż względy
humanitarne czy zwykłe argumenty zdroworozsądkowe. Z punktu
widzenia przeciętnego Kowalskiego może się wydawać, że skoro
Półwysep Krymski został przekazany Ukrainie przez Rosję w sposób
legalny, to jest to terytorium państwa ukraińskiego, podobnie jak
obwody, w których prowadzone są fikcyjne referenda, w ramach
których społeczeństwo lokalne ma zadecydować o oderwaniu tych
obszarów od Ukrainy. A skoro tak, to żadne inne państwo nie ma
prawa naruszać tych terytoriów (jak poprzez aneksję Krymu) ani
inspirować żadnych działań, które mają na celu naruszenie
integralności terytorialnej Ukrainy (jak to ma miejsce w Ługańsku
i Doniecku).
Wydaje się być rzeczą oczywistą, że
w takiej sytuacja opinia międzynarodowa powinna niezwłocznie
zareagować poprzez natychmiastowe wprowadzenie szerokich sankcji
ekonomicznych i politycznych, a nawet wysłać wojska w sporny rejon,
by wspomóc armię ukraińską w obronie kraju, który de facto jest
zagarniany przez Rosję, nawet jeśli groziłoby to wybuchem wojny.
Taka decyzja wydaje się być podyktowana koniecznością, zwłaszcza
po tymczasowym przetrzymywaniu obserwatorów OBWE przez separatystów,
co można potraktować jako swoisty akt agresji przeciwko obywatelom
państw, z których pochodzili.
Jednakże, sprawa jest o wiele bardziej
skomplikowana niż to się może wydawać z punktu widzenia
przeciętnego obywatela Polski czy jakiegokolwiek innego kraju w
Europie Środkowej. Poza ograniczonymi sankcjami gospodarczymi, tylko
Stany Zjednoczone zdecydowały się na przysłanie nielicznych
oddziałów do Polski, a NATO wzmocniło służbę patrolową w
regionie z wykorzystaniem samolotów Układu. To jednak tylko gesty,
które póki co nie dają Rosji odczuć poważnych konsekwencji.
Dlaczego tak się dzieje?
O takim a nie innym stosunku państw
zachodnich do działań Rosji decydują przede wszystkim pieniądze.
Przedsiębiorstwa niemieckie prowadzą olbrzymie inwestycje w Rosji.
Wartość tych inwestycji sięga milionów euro. W ramach rozwoju
swojej floty wojskowej, Rosja złożyła spore zamówienie w
stoczniach francuskich. Naprawdę ostra reakcja tych państw na
działania Rosji to ryzyko zerwania współpracy gospodarczej i
utraty wielomilionowych kontraktów. Co prawda, również gospodarka
rosyjska ucierpiałaby na tym bardzo mocno (może nawet bardziej niż
pozostałych krajów europejskich), ale odbiłoby się to poważnie
na gospodarce państw europejskich. Przywódcy tych krajów nie chcą
ryzykować pojawienia się trudności ekonomicznych, ponieważ nie
przysporzyłoby to im popularności we własnych krajach.
Mało kto chce również narażać się
na skutki ewentualnej wojny, która może wybuchnąć w przypadku
bezpośredniej ingerencji państw trzecich w kryzys na Ukrainie. To
zawsze wiąże się z ofiarami zarówno wśród żołnierzy, jak i
wśród ludności cywilnej, a ponadto prowadzi do zniszczeń w
infrastrukturze, co znowuż ma bardzo zły wpływ na gospodarkę.
Takie rozwiązanie stanowi więc ostateczność z punktu widzenia
państw zachodnich, pomimo oczywistości tego, że Ukraina
pozostawiona sama sobie nie poradzi sobie z kryzysem politycznym, za
którym stoi Rosja.
Jaki wniosek dla historyka płynie z
sytuacji na Ukrainie? Każda sytuacja ma swoje przyczyny, z których
nie wszystkie są tak oczywiste, jak się to może wydawać. Osoba,
która interesuje się historią czy wydarzeniami aktualnymi, musi
zdawać sobie sprawę z tego, że im silniejsze są różnego rodzaju
zależności między poszczególnymi krajami, tym bardziej
skomplikowana jest analiza danej sytuacji. Zazwyczaj trzeba ją
rozpatrywać w szerszej perspektywie, a nie koncentrować się na
jednej czy dwóch przyczynach. To istotny element pracy nie tylko
profesjonalnego historyka, ale i każdego amatora historii.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz